Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

się z morza szereg skał, tylko których wierzchołki, przy pełnem właśnie morzu, wyglądały z wody. Po lewej stronie okolica pusta, piaszczysta, urozmaicona tylko kilkoma wydmami porosłemi w bodiaki, przedstawiała widok smutny i dziki. Nadbrzeże było dość gładkie i nie przedstawiało od strony morza innej zapory, prócz łańcucha pagórków nieregularnie porozrzucanych. Tu i ówdzie kilka drzew wyciągało swe chude i wykrzywione ramiona na zachód, jak gdyby się nawzajem sobie podrzeźniały. Daleko w tyle, w południowo-zachodniej stronie zaokrąglał się kraniec ostatniego lasu.
W tej chwili Top niedwuznacznemi oznakami począł objawiać jakiś niepokój. Biegł naprzód, to znów powracał do marynarza, jakgdyby zachęcając go do pośpiechu. Zbiegł z brzegu i wiedziony swym dziwnym instynktem nie wahając się chwili, popędził między owe wydmy piaszczyste.
Wędrowce pospieszyli za nim. Kraj ten zdawał się zupełnie pustym, nie widać było w okół żadnej żywej istoty.
Wydmy te otoczone były do koła jakby wałem szerokim utworzonym z pagórków większych i mniejszych, fantastycznie porozrzucanych. Była to jakby mała Szwajcarya z piasku, potrzeba było prawdziwie cudownego instynktu, ażeby się w niej zorjentować.
W pięć minut później, marynarz i towarzysze jego stanęli przed jaskinią wydrążoną na