Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej; potem wskazał ręką na południe i pies popędził jak strzała we wskazanym kierunku.
Widzieliśmy, jak Top wiedziony nadprzyrodzonym rzecby można instynktem, przybył do „dymników,“ gdzie nigdy pierwej nie był.
Towarzysze Naba z natężoną uwagą słuchali jego opowiadania. Niepojętą wydawało się im rzeczą, że Cyrus Smith po wysileniach jakie musiał robić, ażeby wydobyć się z morza, gdy się przeprawiał przez rafy nadbrzeżne, nie miał na ciele ani jednego draśnięcia. Również wytłumaczyć sobie nie mogli, jak mógł inżynier zajść do tej groty położonej między wydmami, na milę od brzegu morskiego.
— Więc to nie ty, Nab, zaniosłeś twojego pana tu w to miejsce? — zapytał korespondent.
— Nie, to nie ja — odparł Nab.
— Widać zatem, że p. Smith przyszedł tu sam — rzekł Pencroff.
— Widać, to prawda — odparł Gedeon Spilett — lecz trudno temu uwierzyć!
Okoliczność tę mógł wyjaśnić tylko sam inżynier. Należało więc czekać, aż będzie mógł mówić. Na szczęście z każdą chwilą powracało mu życie. Nacieranie przywróciło obieg krwi w ciele, Cyrus Smith poruszył znowu rękami, potem głową i kilka słów niezrozumiałych wymknęło się powtórnie z ust jego.
Nab pochylony nad nim, wołał go nieustannie po imieniu, lecz inżynier zdawał się tego nie słyszeć i oczów nie otwierał. Życie objawiało się