Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko poruszeniami, zmysły nie brały w niem jeszcze żadnego udziału.
Pencroff żałował, że nie miał przy sobie ognia, a nie było możności rozniecenia go, na nieszczęście bowiem zapomniał zabrać ze sobą ów kawałek płachty spalonej, który łatwo było zatlić, za potarciem dwóch krzemyków. Kieszenie inżyniera były puste, z wyjątkiem kieszonki u kamizelki, w której znajdował się zegarek. Trzeba więc było koniecznie przenieść Cyrusa Smitha do „dymników“ i to jak najspieszniej. Zdania tego byli wszyscy.
Tymczasem pieczołowita troskliwość, jaką otaczali inżyniera, przywróciła mu przytomność prędzej niż się sami spodziewali. Woda, którą zwilżali usta, ożywiała go zwolna. Pencroff wpadł na pomysł, ażeby do wody dodać trochę soku z mięsa „tetrasiego,“ które przyniósł ze sobą. Harbert pobiegł aż do brzegu morza i wrócił z dwiema potężnemi muszlami. Marynarz sporządził rodzaj mikstury i wsączył ją w usta inżynierowi, który zdawał się wciągać w siebie chciwie tę mięszaninę.
Poczem otworzył oczy. Nab i korespondent stali nad nim pochyleni.
— Panie mój! drogi panie! — zawołał Nab.
Inżynier usłyszał ten krzyk. Poznał naprzód Naba i Spiletta, potem i tamtych dwóch towarzyszy, Harberta i marynarza i dłoń jego ścisnęła słabo ich dłonie.
I znowu kilka słów wymknęło się z ust jego, niewątpliwie te same co pierwej, a słowa