Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

oczywiście nie szczędzono mu pieszczot i pochwał.
Trzeba przyznać, że niepodobna było inaczej wytłumaczyć ocalenia Cyrusa Smitha i że Topowi należała się cała zasługa.
Około południa Pencroff zapytał Cyrusa, czy gotów jest do podróży, na to Cyrus za całą odpowiedź z wysileniem znamionującem niepospolitą siłę woli, powstał na nogi. Lecz musiał oprzeć się na ramieniu marynarza, ażeby nie upaść.
— Brawo, brawo! rzekł Pencroff. A oto jest lektyka pana inżyniera.
Przyniesiono nosze. Poprzeczne gałęzie wyścielili mchem i trawą. Następnie położyli Cyrusa na to posłanie i ruszyli w drogę ku brzegowi morskiemu, za jeden koniec dźwigał Pencroff, a za drugi Nab.
Mieli przed sobą ośm mil drogi, lecz ponieważ nie można było iść szybko, a prócz tego wypadało często się zatrzymywać, więc przed upływem najmniej sześciu godzin nie można się było spodziewać stanąć u celu.
Wicher był zawsze jeszcze silny, ale na szczęście deszcz nie padał. Inżynier leży na noszach, wsparty głową na ręku, wodził bacznie wzrokiem po całem wybrzeżu, a zwłaszcza po części jego przeciwległej morzu. Nie mówił ani słowa ale patrzał uważnie i niezawodnie rysopis całej okolicy z wszystkiemi właściwościami terenu, z lasami i rozmaitemi rodzajami płodów utkwił mu silnie w pamięci. W końcu jednak