po dwóch godzinach drogi opanowało go znużenie i usnął na noszach.
O godzinie wpół do szóstej przybyła cała kawalkada do rogu skalnej ściany a w kilka minut później do „dymników.“
Zatrzymano się a nosze postawiono na piasku. Cyrus Smith spał twardo, i nie przebudził się.
Wtedy dopiero postrzegł Pencroff ku największemu swemu zdumieniu, jakie zmiany poczyniła wczorajsza nawałnica. Na wielu miejscach widać było świeże zwaliska skał. Olbrzymie bryły granitu leżały w piasku nadbrzeżnym, a gęsty kobierzec z morskiego ziela pokrywał brzeg cały. Widać było, że morze, przewalając się przez wysepkę, dotarło aż do stóp olbrzymiej granitowej kurtyny.
Przy wejściu „dymników“ grunt powyrywany świadczył o gwałtownym szturmie fal morskich.
Pencroffa ogarnęło wówczas jakieś przeczucie złowrogie i jednym skokiem znikł we wnętrzu kurytarzy.
Po chwili wyszedł, stanął milczący i nieruchomy i powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach...
Ogień zagasł. Popiół zalany wodą przemienił się w namuł. Ów kawał płachty spalonej, który miał służyć zamiast czyru, przepadł bez śladu. Morze wtargnęło było aż w głąb kurytarzy i wszystko zburzyło, wszystko poniszczyło we wnętrzu „dymników“!...
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.