Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— A, ba!
— Ani żadnego sposobu rozpalenia go.
— Basta!
— Ależ panie Spilett....
— Alboż Cyrus Smith nie jest przy nas? odparł korespondent. Alboż nie żyje nasz inżynier? Już on wynajdzie jakiś sposób rozpalenia ognia!
— Ale czem?
— Niczem.
Co na to miał odpowiedzieć Pencroff? Nic zgoła, bo w głębi duszy sam podzielał ufność, jaką towarzysze jego pokładali w Cyrusie. Inżynier był dla nich małym światkiem, studnią wszelkiej ludzkiej wiedzy i mądrości! Znajdować się razem z Cyrusem na odludnej wyspie znaczyło w ich mniemaniu tyle, co bez niego w najprzemysłowszem mieście Stanów Zjednoczonych. Gdzie on był, tam im na niczem zbywać nie mogło! Przy nim nie podobna było rozpaczać. Gdyby kto był powiedział tym dzielnym ludziom: wybuch wulkaniczny zniszczy tę ziemię, lub: przepaście Oceanu ją pochłoną, odpowiedzieliby z największym spokojem: Wszak Cyrus jest przy nas! Alboż nie ma Cyrusa?
Tymczasem jednak inżynier pogrążony był w nowym letargu, który podróż wywołała, i w tej chwili przynajmniej niepodobna było korzystać z jego genjuszu. Trzeba było poprzestać na skąpej wieczerzy. Wszystko mięso „tetrasie“ było zjedzone a nie było sposobu upiec innej zwie-