że na wybrzeżach azjatyckich algi te stanowią dość ważną część pożywienia krajowców.
— Niech się dzieje co chce — rzekł marynarz — czas już żeby Cyrus przyszedł nam w pomoc.
Tymczasem zimno stało się nad wyraz przenikliwem, a na nieszczęście nie było sposobu ochronić się przed niem.
Marynarz, któremu chłód dokuczał na prawdę, próbował na wszelkie sposoby rozniecić ogień. Nab dopomagał mu w tem przedsięwzięciu. Znalazł trochę mchu suchego, i krzesząc dwa krzemyki wydobywał z nich iskry; ale mech nie będąc dość zapalnym nie zajął się, a zresztą iskry te pochodzące tylko z krzemienia rozpalonego do białości, nie miały tej siły, co iskry wydobywające się ze stali u zwykłego krzesiwa. Próba zatem nie udała się.
Następnie próbował Pencroff, jakkolwiek nie miał żadnego zaufania do tej procedury, trzeć dwa kawałki suchego drzewa, jeden o drugi, na sposób dzikich ludzi. Ruch, jakiego przy tej sposobności użyli wraz z Nabem, gdyby był według najnowszych teoryj przemienił się w ciepło, byłby wystarczył z pewnością do zagotowania kotła parowego. Lecz rezultatu nie było żadnego. Trzaski rozgrzały się wprawdzie trochę, lecz i to daleko mniej od tych, którzy się operacji z niemi podjęli.
Po całogodzinnem daremnem usiłowaniu Pencroff spocił sie jak mysz i z gniewem odrzucił trzaski.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.