Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz, 28. marca, około godziny ósmej z rana, inżynier przebudziwszy się ujrzał zgromadzonych około siebie towarzyszy, którzy z niecierpliwością wyczekiwali jego przebudzenia i podobnie jak dnia poprzedniego, pierwsze jego słowa były:
— Wyspa czy ląd stały?
Jak widać była to jego manja.
— Ba, tego jeszcze nie wiemy, panie Smith, odparł Pencroff.
— Jeszcze nie wiecie?
— Ale dowiemy się — wtrącił Pencroff — gdy pan zostaniesz sternikiem naszym w tym kraju.
— Ano spróbuję — rzekł inżynier, wstając bez wielkiego wysilenia na nogi.
— Brawo, to mi się podoba! — zawołał marynarz.
— Umierałem przedewszystkiem z wycieńczenia sił — rzekł Cyrus Smith. — Trochę jadła, przyjaciele moi, a już się to więcej nie powtórzy. Wszak macie ogień?
Zapytanie to pozostało przez kilka chwil bez odpowiedzi. Wreszcie rzekł Pencroff:
— Niestety, nie posiadamy ognia, albo raczej już go więcej nie posiadamy, panie Cyrus!
Poczem marzynarz opowiedział wszystko, co się działo dnia poprzedniego. Rozweselił inżyniera historją o owej jedynaczce zapałce tudzież o owej poronionej próbie rozniecenia ognia na sposób dzikich ludzi.
— Pomyślimy co się da zrobić — rzekł