Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc dowiemy się jutro, rzekł inżynier. Dopóki tego nie będziemy widzieli, nie ma co robić.
— I owszem, odparł Pencroff.
— Cóż takiego?
— Postarać się o ogień, rzekł marynarz, który także miał swoją manję.
— Będziemy go mieli, Pencroff, odparł inżynier. Wczoraj po drodze spostrzegłem na zachodzie górę, zkąd niezawodnie rozlega się widok na całą okolicę.
— Tak jest, rzekł Gedeon Spilett, góra ta zdaje się dość wysoką...
— Otóż jutro, ciągnął delej inżynier, wdrapiemy się na sam szczyt i przekonamy się czy ta ziemia jest wyspą, czy też stałym lądem. Do jutra, powtarzam raz jeszcze, nie ma co robić.
— Ależ jest co robić, rozpalić ogień, powtórzył uparty marynarz.
— Będziemy go mieli, będziemy! odparł Gedeon Spilett. Chwilkę cierpliwości, Pencroff!
Marynarz popatrzył na Gedeona Spiletta wzrokiem, który zdawał się mówić: „gdybyśmy się na ciebie z tem spuścili, pewnie nie tak prędko włożylibyśmy pieczeń do gęby.“ Lecz nie rzekł ani słowa.
Cyrus Smith milczał także. Kwestja ognia zdawała się go mało interesować. Kilka chwil siedział tak zatopiony w myślach, poczem odezwał się znowu:
— Położenie nasze, przyjaciele moi, jest może opłakane, lecz w każdym razie bardzo pro-