Mendański, albo do wysp Pomotuańskich, albo nawet, jeśli siła jego była większą niż przypuściliśmy, do lądu Nowej Zelandji. Gdyby ta ostatnia hipoteza okazała się prawdziwą, w takim razie powrót nasz do ojczyzny nie ulegałby wielkim trudnościom. Czybyśmy trafili na Anglików czy na Maurysów, zawsze by się było z kim rozmówić. Jeśli zaś przeciwnie ziemia ta, na której się znajdujemy, jest jedną z odludnych wysepek jakiego malutkiego archipelagu, a może zdołamy przekonać się o tem z owego szczytu góry, w takim razie nie pozostanie nam nic, jak tylko rozgospodarować się tak, jak gdybyśmy już nigdy ztąd wyjść nie mieli.
— Nigdy! zawołał korespondent. Ty powiadasz nigdy, kochany Cyrusie?
— Lepiej od razu brać rzecz z najczarniejszej strony, odparł inżynier, a coś lepszego za niespodziankę uważać.
— Jest racja! rzekł Pencroff. A zresztą miejmy nadzieję, że wyspa ta, jeśli to jest wyspa, leży przy drodze, którą płyną okręty! Inaczej chyba by się już uwzięło na nas licho!
— Będziemy dopiero wtedy wiedzieli czego się trzymać, rzekł inżynier, aż wyleziemy na tamtą górę i ztamtąd się rozpatrzymy.
— Lecz będziesz-że pan miał dość sił jutro, ażeby znieść trud takiej wyprawy? zapytał Harbert.
— Mam nadzieję, odparł inżynier, ale pod warunkiem, jeżeli pan, mości Pencroff i ty moje
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.