dziecko, spiszecie się dziś, jak na tęgich myśliwców przystało.
— Mości Cyrus, odparł marynarz, ponieważ pan mówisz o zwierzynie, to powiem panu, że gdybym był tak pewny, że za powrotem będę ją mógł upiec przy ogniu, jak jestem pewny, że ją dostarczę...
— Dostarcz nam jej tylko, dostarcz, mości Pencroff, odparł Cyrus Smith.
Ułożono zatem, że inżynier z korespondentem przepędzą dzień ten w „dymnikach,“ ażeby się rozpatrzeć po wybrzeżu i skalistej wyżynie. Przez ten czas Nab, Harbert i marynarz mieli wrócić do lasu, odnowić zapas drzewa i skręcić kark każdemu pierzastemu i skrzydlatemu stworzeniu, któreby im wlazło w drogę.
Ruszyli zatem w drogę około godziny dziewiątej zrana: Harbert pełen najlepszej otuchy, Nab wesół i rozradowany; Pencroff na odchodnem mruknął pod nosem.
— Jeżeli za powrotem znajdę ogień w domu, to chyba sam piorun we własnej osobie przyszedł go zapalić!...
Wszyscy trzej podążyli brzegiem rzeki w górę; i przybywszy na miejsce w którem rzeka tworzyła kolano, marynarz zatrzymał się i rzekł:
— Czy mamy być wprzód myśliwymi, czy wprzód drwalami?
— Myśliwymi, odparł Harbert. Ot Top już coś myszkuje.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.