Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak to, rzekł Pencroff, zamiast chleba algi, zamiast mięsa surowe ślimaki i migdały sosnowe na deser, oto objad stworzony dla ludzi, którzy ani jednej zapałki nie mają w kieszeni!
— Nie trzeba się skarżyć, odrzekł Harbert.
— Ja się też nie skarżę, mój chłopcze, odparł Pencroff, powtarzam tylko że w naszych biesiadach daje się nam czuć trochę brak mięsa!
— Top innego jest zdania.... zawołał w tej chwili Nab i podbiegł ku gęstwinie, zkąd dolatywało szczekanie psa. Ze szczekaniem Topa mięszały się dziwne tony podobne do kwiku prosięcia.
Marynarz z Harbertem pospieszyli w ślad za Nabem. Jeśli to była zwierzyna, to zamiast rozprawiać nad tem, jakimby sposobem ją upiec, należało wprzód pomyśleć jakby ją dostać w ręce.
Zaledwie weszli w gęstwinę, ujrzeli Topa borykającego się z jakiemś zwierzęciem, które przytrzymywał zębami za jedno ucho. Czworonożne to stworzenie podobne było do wieprza i miało więcej niż półtrzecia stopy długości, było maści ciemno brunatnej, jaśniejszej na brzuchu, miało sierść twardą i rzadką i palce u nóg, któremi właśnie z całej siły uczepiło się ziemi, zrośnięte błoną.
Harbert poznał w niem „Kabyjasa“, który jest jednym z większych okazów należących do rodzaju strzyżaków.
Tymczasem „kabyjas“ nie wydzierał się wcale psu. Toczył tylko dokoła swojemi dużemi głupowatemi ślepiami, osadzonemi głęboko wśród