grubej powłoki tłuszczu. Być może, że pierwszy raz w życiu widział ludzi.
Nab ująwszy silniej kostur w rękę zamierzał się właśnie palnąć go w łeb pałką, gdy w tem zwierz wydarł się Topowi, zostawiając mu w zębach kawałek odgryzionego ucha, wydał kwik przeraźliwy, rzucił się na Harberta, omal go z nóg nie powalił i znikł w gęstwinie.
— A to drab! zawołał Pencroff!
Wszyscy trzej popędzili co tchu w ślad za Topem i w chwili gdy go doganiali, zwierz rzucił się do bagna dość dużego ocienionego w koło stuletniemi sosnami i zniknął pod wodą.
Nab, Harbert i Pencroff stanęli na brzegu jak wryci. Top wskoczył do wody ale „kabyjas“ zanurzył się do bagna i nie pokazywał się na wierzch.
— Czekajmy, rzekł Harbert, wkrótce będzie musiał wypłynąć, ażeby nabrać tchu.
— A nie utonie? zapytał Nab.
— Nie, odparł Harbert, ma nogi płetwowate i jest na pół amfibją. Czatujmy tu na niego.
Top pływał po bagnie. Pencroff i jego dwaj towarzysze rozstawili się do koła brzegu, ażeby odciąć „kabyjasowi“ drogę do ucieczki, a pies szukał go po całem bagnie.
Słowa Harberta sprawdziły się. Po kilku minutach zwierz wypłynął znów na powierzchnię wody. Top jednym susem rzucił się na niego i nie dał mu się więcej zanurzyć. W kilka chwil
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.