później przyciągnął go Top aż do brzegu a Nab jednem uderzeniem pałki ubił go na miejscu.
— Hurra! krzyknął Pencroff, który miał słabość do tego krzyku tryumfalnego. Dajcie mi tylko jeden żarzący węgiel a obgryziemy go do kości!
Pencroff wziął „kabyjasa“ na plecy a sądząc po słońcu że mogła już być godzina druga z południa, dał znak do odwrotu.
Instynkt Topa przydał się bardzo naszym myśliwcom, którzy dzięki temu sprytnemu przewodnikowi, odnaleźli napowrót tę samą drogę, którą przyszli. W pół godziny przybyli do kolana rzeki.
Podobnie jak pierwszym razem sporządził Pencroff na prędce spław z drzewem, jakkolwiek w braku ognia uważał tę całą robotę za niepotrzebną, poczem, pędząc spław z biegiem wody, przybyli do „dymników“.
Ale na pięćdziesiąt kroków przed „dymnikami“ marynarz zatrzymał się nagle, po chwili wzniósł powtórnie grzmiące „hurra!“ i wskazując ręką na róg skalnego urwiska, zawołał:
— Harbert! Nab! Widzicie!
Przed skałą wzbijał się gęstemi kłębami — dym!...
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.