Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

skał całkiem prawie siły i spróbował takowych, wylazłszy na górną płaszczyznę skały. Z tego punktu oko jego, przywykłe do mierzenia wysokości i odległości, spoczęło długo na owej stożkowej górze, na której szczyt zamierzał wyleźć nazajutrz. Góra ta, położona w stronie północno-zachodniej w oddaleniu około sześciu mil, mogła według przypuszczenia jego, wznosić się na trzy tysiące pięćset stóp ponad powierzchnię morza. Stanąwszy więc na jej szczycie można było przejrzeć dokoła widnokrąg w promieniu najmniej pięćdziesięcio milowym. Zdawało się zatem, że Cyrus Smith będzie mógł ztamtąd wygodnie rozstrzygnąć kwestję „stałego lądu czy wyspy,“ której nie bez powodu wyższą przypisywał wagę niż innym.
Spożyto wieczerzę przyzwoitą. Mięso „kabyjasa“ miało według jednomyślnego orzeczenia, być wyśmienitem. Algi i migdały sosnowe uzupełniły wieczerzę, podczas której inżynier był dość milczącym. Zdawał się cały zaprzątnięty jutrzejszemi projektami.
Kilkakrotnie zaczynał Pencroff rozwijać swe zapatrywania co do planów na przyszłość, lecz Cyrus Smith, który snać był człowiekiem bardzo systematycznym, kiwał tylko głową i powtarzał:
— Jutro będziemy wiedzieli czego się trzymać i podług tego zastosujemy nasze postępowanie.
Po wieczerzy dorzucono świeżego chrustu do ognia i mieszkańce „dymników,“ nie wyjmując niemego Topa, zasnęli wszyscy kamiennym snem.