Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Na ten krzyk stanęli wszyscy i na pięćdziesiąt kroków od siebie ujrzeli pół tuzina zwierząt dużych, z silnemi rogami w tył zakrzywionemi a spłaszczonemi u końca, o wełnistej sierści, którą pokrywały długie miękkie kudły płowego koloru.
Nie były to pospolite barany, lecz pewien gatunek takowych, rozpowszechniony w górzystych krajach stref umiarkowanych.
— A można z nich robić udźce baranie i kotlety? — zapytał marynarz.
— Można — odparł Harbert.
— A zatem, to są barany! — rzekł Pencroff.
Zwierzęta te stały nieruchome wśród odłamów bazaltowych i patrzyły wzrokiem zdumionym, jak gdyby po raz pierwszy widziały dwunożne istoty ludzkie. Po chwili spłoszyły się nagle i skacząc po skałach znikły pomiędzy urwiskami.
— Do widzenia! — zawołał Pencroff tonem tak komicznym, że Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Harbert i Nab wybuchnęli głośnym śmiechem.

Ruszono dalej. Na pochyłościach dawały się co raz częściej spostrzegać ślady lawy rozlanej w fantastycznych pręgach. Małe solfatary[1] przecinały od czasu do czasu drogę i trzeba było obchodzić wzdłuż brzegów. W niektórych miejscach siarka utworzyła osad w kształcie grup z małych kryształków, pomiędzy ciałami, które zazwyczaj poprzedzają wybuchy lawy, między

  1. Bagna siarczane. (Przyp. tłóm.)