Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

czystym lazurze i złociło promieniami swemi wschodnią stronę góry.
Stanęli nad brzegiem krateru. Kształt jego trafnie ocenił inżynier w mroku nocnym, był to lejkowaty otwór, który rozszerzając się wznosił się do wysokości tysiąca stóp nad terasę pierwszego ostrokręgu. U spodu czeluści wiły się wąskie i szerokie strumienie zastygłej lawy, jak węże po bokach góry i znaczyły drogę, którą toczyły się niegdyś potoki wulkaniczne, aż do niższych dolin przerzynających północną część wyspy.
Wnętrzne ściany krateru, których pochyłość nie przenosiła trzydziestu pięciu do czterdziestu stopni, nie przedstawiały najmniejszych trudności ni przeszkód w drapaniu się do góry.
Widać tam było ślady bardzo dawno zakrzepłej lawy, która musiała zapewne dawniej wylewać się przez otwór na szczycie ostrokręgu, zanim ta czeluść boczna nowej nie otworzyła jej drogi.
Co się tyczy głębokości tej otchłani wulkanicznej, która łączyła podziemie z kraterem, nie podobna było zmierzyć jej wzrokiem, gdyż ten ginął w ciemnościach. Ale o zupełnem wygaśnięciu wulkanu nie można było wątpić.
Zanim ósma nadeszła, Cyrus z towarzyszami swymi stanęli na szczycie krateru, na pagórku stożkowym, który wyrastał na północnym jego brzegu.
— Morze! Wszędzie morze! — zawołali razem, jak gdyby usta ich nie mogły powstrzy-