luści u stóp wulkanu, uszły ich badawczemu spojrzeniu.
Pozostawało jeszcze do rozwiązania ważne pytanie, które w szczególniejszy sposób miało wpłynąć na przyszły los rozbitków.
Czy wyspa ta była zamieszkałą, czy też nie?
Pytanie to postawił korespondent i zdawało się że można już było odpowiedzieć na nie przecząco, po tak szczegółowem zbadaniu rozmaitych okolic wyspy.
Nie było nigdzie znać śladu ręki ludzkiej. Nigdzie osady, nigdzie samotnego szałasu, ani rybołowni — na wybrzeżu. Nigdzie dym nie wznosił się w niebo i nie zdradzał obecności istot ludzkich. Prawda, że przestrzeń prawie trzystumilowa oddzielała rozbitków naszych od ostatecznych krańców wyspy, t. j. od owego ogona ciągnącego się w kierunku południowo-zachodnim i nawet oczom Pencroffa trudnoby przyszło dostrzedz w tem oddaleniu mieszkań ludzkich. Nie podobna było także podnieść tej zasłony z bujnej zieloności, która pokrywała trzy czwarte części wyspy, i przekonać się, czyli nie użyczała schronienia ludzkim osadom. Lecz w ogólności mieszkańce wysp rozsianych po Oceanie osiedlają się raczej na wybrzeżach morza, a wybrzeże zdawało się zupełnie odludnem.
Aż do blizszego zbadania tej kwesji można było przypuszczać, że wyspa była niezamieszkałą.
Lecz czy była zwidzaną przynajmniej czasowo przez mieszkańców wysp sąsiednich? Na to
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.