Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

szczając, ażeby to mogło podlegać jakim trudnościom.
Gdy złazili z terasy niższego ostrokręgu, zaproponował Cyrus, ażeby wracać inną niż pierwej drogą. Ciekaw był poznać z bliska owo jezioro Granta, ujęte w tak przepyszne ramy z zielonych drzew. Puścili się więc grzbietem jednego z pobocznych pasm, między któremi musiało prawdopodobnie wytryskać owo źródełko wpadające do jeziora. W rozmowie ze sobą nie używali osadnicy nasi innych nazw, tylko świeżo przyjętych, co wielce ułatwiało im wzajemne porozumiewanie się. Harbert i Pencroff — pierwszy zupełne a drugi przez pół dziecko — nie posiadali się z radości i uniesienia. Marynarz rzekł:
— Hola! Harbert! Jak się to wybornie idzie! Nie podobna nam zabłądzić, mój chłopcze, bo czy pójdziemy na „jezioro Granta,“ czy też przez las „Zachodniej ręki“ ku „Dziękczynnej,“ zawsze musimy przyjść w końcu do „Wielkiej Terasy,“ a tem samem do „Zatoki Stanów Zjednoczonych!...“
Postanowili nie iść jedną gromadą, lecz także nie rozbiegać się zbyt daleko jeden od drugiego. Bardzo być mogło, że w tych tu gąszczach, któremi wyspa była zarośnięta, mieszkały niebezpieczne bestje, roztropność więc nakazywała mieć się na baczności. Najczęściej Pencroff, Harbert i Nab stanowili straż przednią, przed nimi biegł Top, myszkując po wszystkich krzakach. Korespondent z inżynierem szli razem, Gedeon Spilett z notatkami w pogotowiu; inży-