więcej tej wielkości co zając. Miały żółtą maść w zielonawe plamy upstrzoną, i ogon nader pierwiastkowej długości.
Mieszkańce Stanów Zjednoczonych ani chwili nie byli w kłopocie o nazwę przynależną tym zwierzątkom. Były to „marasy,“ rodzaj królików amerykańskich, mało co większe od gatunku rozpowszechnionego w krajach tropikalnych, z długiemi słuchami, pyszczki ich uzbrojone były z każdego oboku pięcioma trzonowemi zębami, co je głównie wyróżnia od „agutów.“[1]
— Hura! zawołał Pencroff. Otóż mamy pieczyste! Teraz możemy wracać do domu!
Po tej krótkiej przerwie ruszono dalej w drogę. „Czerwony Potok“ toczył bezustannie kryształowe swe wody pod sklepieniem z „kaznarynasów,“ „banksiasów“ i olbrzymich drzew gumowych. Przepyszne „liljacee“ wznosiły się na dwadzieścia stóp w niebo. Inne gatunki drzew i krzewów nieznanych młodocianemu naszemu przyrodnikowi, pochylały się nad strumieniem szemrzącym w tem powiciu z zieloności leśnej.
Tyczasem koryto jego rozszerzało się z każdym krokiem i Cyrus spodziewał się dojść wkrótce do ujścia. I w istocie, przedarłszy się przez gęstą grupę wspaniałych drzew, ujrzeli się nagle nad brzegiem jeziora.
Był to brzeg północny jeziora Granta. Oczom naszych wędrowców przedstawił się widok godny podziwu. Ta płaszczyzna wodna, licząca
- ↑ Gatunek myszy amerykańskich. (Przyp. tłum.)