Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Gedeon Spilett. Wartoby mieszkać nad jego brzegami!
— Będziemy tu mieszkali! odparł Cyrus Smith.
Ażeby najkrótszą drogą zajść do „dymników,“ dotarli osadnicy nasi aż do kąta, jaki tworzyły ze sobą brzegi jeziora na południu. Nie bez trudności torowali sobie drogę wśród krzaków i zarośli, nietkniętych jeszcze nigdy ręką ludzką, i kierowali się tym sposobem ku wybrzeżu, tak, ażeby dojść do północnego boku „Wielkiej terasy.“ W tym kierunku uszli całe dwie mile, a gdy minęli ostatnie grupy drzew, ukazała się ich oczom równina pokryta gęstą murawą i dalej za nią nieskończona płaszczyzna morza.
Ażeby dostać się do „dymników,“ potrzeba było przejść wskos całą równinę na milę długości aż do kolana, jaki tworzyła „Dziękczynna“ na pierwszym swym zakręcie. Inżynier jednak chciał się przekonać, w jaki sposób i którędy odbywał się odpływ wody z jeziora, puścili się więc dalej między drzewa, półtorej mili na północ. Nie można było wątpić, że musiał gdzieś istnieć spust wody, prawdopodobnie w jakiem wydrążeniu w skale. Jezioro to było tylko olbrzymią kotliną, która zwolna napełniła się wodą ze strumyka, zbytek wody musiał zatem koniecznie odpływać jakąś szczeliną do morza. W takim razie jak mniemał inżynier, możebnem by było zużytkować ten upust wody i siłę jej prądu, która inaczej pozostałaby bezużyteczną. Szli zatem dalej wzdłuż brzegu jeziora, w górę ku terasie, lecz