pomimo, że uszli jeszcze całą milę w tym kierunku, Cyrus Smith nie mógł odszukać odpływu, który przecież musiał gdzieś istnieć.
Było wtedy wpół do piątej. Przygotowania do objadu wymagały koniecznie powrotu do „dymników.“ Drużyna więc nasza zwróciła się znowu w pierwotnym kierunku i lewym brzegiem „Dziękczynnej,“ Cyrus Smith z towarzyszami swoimi stanęli niebawem w „dymnikach.“
Rozpalono ogień, a Nabowi i Pencroffowi poruczono urząd kuchmistrzów. Obaj, pierwszy jako murzyn, drugi jako marynarz, czuli do tego powołanie. Nie bawiąc się długo, sporządzili pieczeń z „agutów,“ i całe towarzystwo uraczyło się do syta.
Po jedzeniu, gdy się już udawano na spoczynek, Cyrus Smith wyjął z kieszeni kilka drobnych minerałów rozmaitego gatunku, i odezwał się w te krótkie słowa:
— Przyjaciele moi, tu mamy żelazo, tu piryt, tu glinę, tu wapno a tu węgiel. Oto co nam daje przyroda i to jej udział we wspólnej pracy. Jutro przyjdzie kolej na nas!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.