Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

brzony był łagodną, bladą jasnością, którą nazwać by można świtaniem miesiąca. Na zenicie południowym jaśniały konstelacje podbiegunowe a z pomiędzy wszystkich najbardziej ów Krzyż Południowy, którzy inżynier kilka dni przedtem powitał był ze szczytu góry Franklina.
Cyrus Smith przypatrywał się czas jakiś tej promiennej konstellacji, która na wierzchołku i na podstawie posiada po dwie gwiazdy pierwszorzędnej wielkości, na prawym boku jedną drugorzędnej a zaś na lewym jedną gwiazdę trzeciorzędnej wielkości.
Poczem zamyśliwszy się chwilę, zapytał, zwracając się do Harberta:
— Słuchaj Harbercie, czy nie mamy dziś przypadkiem 15. kwietnia?
— Tak jest, panie Cyrus, odparł chłopak.
— Więc, jeśli się nie mylę, przypada jutro jeden z tych czterech dni w roku, w których czas istotny obrotu ziemi zbiega się z czasem średnim, to znaczy, moje dziecko, że jutro, pominąwszy kilka sekund różnicy, słońce właśnie w samo południe przejdzie przez południk. Jeśli więc będziemy mieli pogodę, to mam nadzieję obliczyć w przybliżeniu stopień długości geograficznej, w jakim się znajduje nasza wyspa.
— Jakto, bez instrumentów, bez sekstanta? zapytał Gedeon Spilett.
— Tak jest odparł inżynier. A ponieważ noc taka pogodna, spróbuję więc jeszcze dziś w wieczór obliczyć, pod jakim stopniem szerokości położoną jest wyspa, a to: wymierzywszy wyso-