Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma co mówić, masz słuszność, chłopcze! rzekł marynarz.
A po chwili przeskakując na inny przedmiot, dodał:
— Lecz wystawiam sobie, jak Jonatan Forster i jego koledzy musieli zgłupieć, gdy nazajutrz rano obaczyli, że plac pusty a maszyna poszła na cztery wiatry!
— To ostatnia rzecz, o którą bym się troszczył: co oni myśleli! — rzekł korespondent.
— A jednak to był mój pomysł! — rzekł Pencroff zadowolony.
— Piękny pomysł, Pencroff — odparł Gedeon Spilett, śmiejąc się — jemu zawdzięczamy, że tu jesteśmy!
— Wolę być tu, niż w rękach południowców! — zawołał marynarz — zwłaszcza od kiedy pan Cyrus był tak łaskaw połączyć się z nami!
— I ja także, na honor! — odparł korespondent. Zresztą czego nam tu brakuje? Niczego!
— Chyba że.... wszystkiego! — zawołał Pencroff, wybuchając śmiechem i ruszywszy swemi potężnemi ramionami. Lecz nie dziś, to zawsze kiedyś potrafimy się ztąd wydostać!
— Może nawet prędzej niż się spodziewacie, przyjaciele moi — odezwał się na to inżynier — na wypadek, jeżeli wyspa Lincolna nie zbyt daleko oddaloną jest od którego z zamieszkałych archipelagów lub od stałego lądu. Najdalej za godzinę przekonamy się o tem. Nie mam przy sobie karty Cichego Oceanu, lecz pamiętam