Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

drogą ruszyli z powrotem i z zapadającą nocą przybyli do „dymników.“ Nie pierwej jednak udali się na spoczynek, aż stanowczo rozstrzygniętą została kwestja: czy należało opuścić wyspę Lincolna, czy nie.
Nie mała przestrzeń, bo około tysiąc dwieście mil oddzielała wyspę od archipelagu Pomotuańskiego. Niepodobna było przebyć ją łodzią zwłaszcza podczas zimowych burz. Oświadczył to stanowczo Pencroff. Wybudować zwykłą łódź, mając nawet pod ręką wszystkie potrzebne do tego narzędzia, było zadaniem niemałem. Lecz osadnicy nasi nie posiadali tych narzędzi, trzeba więc było zaczynać od kucia młotów, siekier, toporków, piłek, świdrów, heblów itp. co wymagało pewnego czasu. Postanowili zatem stanowczo przezimować na wyspie Lincolna i wyszukać sobie na zimę mieszkanie stosowniejsze od „dymników.“
Przedewszystkiem należało zużytkować owe kruszcowe pokłady, które inżynier zauważył w północno-zachodniej stronie wyspy i przemienić ten kruszec bądź w żelazo, bądź też w stal.
Ziemia nie zawiera zwyczajnie kruszców w stanie zupełnie czystym. Po większej części posiadają one przymieszkę kwasorodu lub siarki. I właśnie owe dwa okazy, które Cyrus zabrał był ze sobą, były: jeden z nich żelazem magnesowem bez przymieszki węgla, a drugi pirytem, czyli siarczanem żelaza. Pierwszy więc z nich był niedokwasem żelaza, który należało odkwasić za pomocą węgla, to znaczy uwolnić od kwaso-