Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

samem miejscu wykopuje się węgiel ziemny i przetapia go się w kruszec.
— A zatem, panie Cyrus — odezwał się Pencroff — zabierzemy się teraz do rudy żelaznej?
— Tak jest, przyjacielu — odparł inżynier — i dla tego rozpoczniemy (czemu zapewne nie rad nie będziesz) od polowania na foki na wysepce.
— Od polowania na foki! — zawołał marynarz zwracając się do Gedeona Spiletta. Więc do fabrykowania żelaza potrzeba fok?
— Oczywiście, skoro Cyrus tak twierdzi odparł korespondent.
Tymczasem inżynier wyszedł już z „dymników“ a Pencroff przygotował się do polowania na foki, nie otrzymawszy innego wyjaśnienia.
Niebawem Cyrus Smith, Harbert, Gedeon Spilett, Nab i marynarz zgromadzili się nad brzegiem morza, w miejscu gdzie w czasie odpływu istniał rodzaj brodu. A że była to właśnie chwila największego odpływu, więc myśliwi nasi przeszli cały kanał, nie brodząc w wodzie wyżej jak po kolana.
Cyrus Smith dotknął więc stopą po raz pierwszy wysepki, a towarzysze jego po raz drugi, gdyż jak wiemy, na tę wysepkę wyrzucił ich pierwotnie balon.
Gdy wyszli na brzeg, setki pingwinów przypatrywały się im spokojnie. Mogli byli z łatwością ubić mnóstwo tych ptaków kijami, lecz rozbój taki byłby bez żadnej dla nich korzyści, chodziło bowiem o to, ażeby nie spłoszyć fok leżących