drogę od morza. Podczas tego Cyrus Smith, Gedeon Spilett i Nab, czołgając się wzdłuż skał, podkradali się ku przyszłej widowni boju.
Nagle wynurzyła się z za skał sążnista postać marynarza. Pencroff wydał głośny okrzyk. Inżynier ze swymi dwoma towarzyszami rzucili się czemprędzej pomiędzy morze a foki. Dwie sztuki padły trupem na piasku pod silnem uderzeniem kija, lecz reszta zdołała dobiedz do brzegu i dostać się na pełne morze.
— Oto są foki, których pan potrzebowałeś! — odezwał się marynarz podchodząc do inżyniera.
— Dobrze — odparł Cyrus Smith. — Będą z nich miechy do huty żelaznej!
— Miechy! — zawołał Penroff. — Szczęśliwe foki!
W istocie zamierzał inżynier porobić ze skór tych zwierząt rodzaj miechów niezbędnych przy topieniu kruszcu. Zwierzęta te były średniej wielkości, gdyż długość ich nie przenosiła sześciu stóp, a z głowy podobne były do psów.
Ażeby nie obciążać się niepotrzebnie takim ciężarem, postanowili Nab z Pencroffem ściągnąć ze zwierząt skóry na miejscu. Podczas tego Cyrus Smith z korespondentem mieli zwiedzić resztę wysepki.
Marynarz i murzyn wywiązali się ze swego zadania nader zręcznie, i w trzy godziny później rozporządzał Cyrus dwiema skórami fok, które, jak sądził, dadzą się zużytkować i bez garbowania.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.