Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Osadnicy musieli zaczekać aż morze znów opadnie, poczem przeszedłszy w bród kanał, powrócili do „dymników.“
Nie mało kosztowało ich pracy i trudu, rozpiąć te skóry na drewnianych ramach, ażeby się rozciągnęły, a następnie pozszywać je za pomocą włókien, tak ażeby módz je napełniać powietrzem i żeby się takowe zbyt nie ulatniało. Kilkakrotnie musieli rozpoczynać robotę na nowo. Cyrus Smith posiadał za całe narzędzie owe dwa kawałki zaostrzonej stali zrobione z obroży Topa, mimo to jednak dzięki jego własnej zręczności i rozumnej pomocy jego towarzyszy, warstat naszej małej osady powiększył się w trzy dni później o jeden miech, którego przeznaczeniem było poddmuchiwać żar topiącego się kruszcu, co jest niezbędnym warunkiem powodzenia tej operacji.
Dnia 20. kwietnia od rana rozpoczęła się „epoka metalurgiczna,“ jak ją nazwał korespondent w swych zapiskach. Inżynier postanowił, jak wiemy, założyć swą fabrykę na samych-że pokładach węgla ziemnego i kruszcu. Pokłady te ciągnęły się, podług jego badania, u spodu północno-wschodnich stoków góry Franklina, to jest w odległości sześciu mil. Nie podobna więc było ani myśleć o tem, ażeby co wieczora powracać do „dymników.“ Postanowiono przeto koczować pod szałasem wyplecionym z gałęzi, tak ażeby ważna ta robota trwała bez przestanku dzień i noc.
Uchwaliwszy ten projekt, ruszyli rankiem w drogę. Nab z Pencroffem dźwigali plecionkę,