pić, że w czasach najostrzejszej zimy obniży się nieco temperatura, przeciw czemu trzeba się było z góry zaopatrzyć.
Na wszelki wypadek jeśli nie groziły jeszcze mrozy, to niedaleką była pora deszczowa, a na tej wyspie odludnej, wystawionej na słoty i burze, wśród rozhukanego Oceanu, burze musiały być częste i straszne.
Należało więc na serjo rozważyć i rozstrzygnąć niezwłocznie kwestję wyśledzenia mieszkania odpowiedniejszego od „dymników.“
Pencroff miał oczywiście pewną słabość dla mieszkania, które sam wyszukał, mimo to jednak zgadzał się na to, że trzeba było wynaleźć inne. I tak już raz morze nawidziło było „dymniki,“ jak to sobie przypomnimy z poprzedniego opowiadania, nie podobna więc było narażać się na powtórny taki wypadek.
— A wreszcie, dodał Cyrus Smith, który tego dnia rozprawiał o tem ze swoimi towarzyszami, trzeba nam przedsięwziąć pewne środki ostrożności.
— A to czemu? zagadnął korespondent, wszak wyspa nie jest zamieszkałą.
— Być może, odparł inżynier, nie zwidziliśmy jednak jeszcze jej części środkowej. Lecz chociażbyśmy nawet nie napotkali ludzi, lękałbym się dzikich zwierząt. Musimy więc ubezpieczyć się przed ich możliwą napaścią, inaczej co noc musiałby jeden z nas czuwać przy rozpalonem ognisku. A wreszcie, przyjaciele moi, trzeba nam wszystko przewidzieć. Znajdujemy się w tej
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.