Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

O dwieście kroków ztamtąd, przez gałęzie drzew połyskiwała w słonecznych promieniach wspaniała szyba wodna. Krajobraz w tem miejscu był cudowny. Drzewa z żółtawą nieco barwą liści, w czarownych porozstawiane grupach zachwycały oko. Tu i owdzie pnie sędziwych drzew powalonych pod ciosami wieków, odbijały swą korą czarniawą od świeżej zieloności. Tam rozlegał się świergot hałaśliwych kakatoisów, które jak żyjące iskierki pryzmatyczne skakały z gałęzi na gałąź. Rzekłbyś, że to promień słońca przedzierając się przez tkaninę gałęzi, rozprysnął się w barwy tęczowe.
Osadnicy nasi, zamiast udać się wprost ku północnym brzegom jeziora obchodzili kołem po wierzchołkach szańca, tak, ażeby dostać się lewym brzegiem Czerwonego Potoku do jego ujścia. Tym sposobem okrążali koło wynoszące najwyżej półtora mili. Droga była łatwa, drzewa bowiem porozrzucane z rzadka pozostawiały dość wolnego przejścia. Widocznie tu kończyła się strefa urodzajna a roślinność była tu mniej obfitą niżeli w całym paśmie kraju położonem między Czerwonym Potokiem a Dziękczynną.
Cyrus Smith i jego towarzysze postępowali ostrożnie po tej nieznanej sobie ziemi. Łuki, strzały i kije okute w żelazo stanowiły całe ich uzbrojenie. Nie spotkali jednak żadnego zwierza, snać wszystka zwierzyna kryła się po gęstych lasach rozpościerających się na południe. Niemiłą jednak wcale było dla nich niespodzianką, gdy ujrzeli nagle Topa, stojącego nad potężnym wę-