Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż przywiązujesz do tej okoliczności tak wielką wagę, kochany Cyrusie? zapytał Gedeon Spilett.
— Dość wielką — odparł inżynier — w razie bowiem, jeśli woda przewierciła sobie odpływ na wskróś granitowej skały, łatwo być może, że istnieje w tem miejscu jakie wydrążenie, które możnaby zużytkować na mieszkanie, odwróciwszy w inną stronę bieg wody.
— Lecz czy nie byłoby także możebnem, panie Cyrus — odezwał się Harbert — ażeby woda odpływała dnem jeziora przez jaką czeluść podziemną do morza?
— W samej rzeczy mogłoby to być — odparł inżynier — a w takim razie musielibyśmy sami budować dom, gdyby natura odmówiła nam wszelkiego w tej mierze współdziałania.
Osadnicy nasi gotowali się już przejść wzdłuż Wielką Terasę, ażeby dostać się do „dymników,“ gdyż była już godzina piąta z wieczora, gdy nagle Top począł się znowu niepokoić. Szczekał zajadle, i zanim pan jego mógł go zatrzymać, wskoczył po raz drugi do jeziora.
Wszyscy pobiegli do brzegu. Pies odpłynął już był tymczasem na jakie dwadzieścia stóp i Cyrus wołał na niego niecierpliwie, gdy nagle olbrzymi łeb wynurzył się z wody, która w tem miejscu nie zdawała się zbyt głęboką.
Harbert poznał od razu rodzaj amfibji, do którego należał ten łeb stożkowy z dużemi ślepiami, opatrzony z obu stron długiemi gęstemi wąsami.