Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

z łyka, krzesiwo i czyr, poczem powrócili znów na terasę. Towarzyszył im Top.
Po drodze marynarz, nie mógł się wstrzymać dłużej, odezwał się do inżyniera.
— A wiesz pan, panie Cyrus, że tą prześliczną miksturą, którą pan sfabrykowałeś, możnaby całą tę wyspę wysadzić w powietrze?
— Bezwątpienia, odparł Cyrus Smith, wyspę i wszystkie lądy i nawet całą ziemię; zawisło tylko od ilości.
— A nie możnaby też użyć tej nitro-glyceryny do nabijania broni palnej? zagadnął marynarz.
— Nie, Pencroffie, jest to substancja zbyt gwałtowna. Moglibyśmy jednak z łatwością wytworzyć bawełnę strzelniczą a nawet proch, posiadając kwas azotowy, saletrę, siarkę i węgiel. Lecz niestety nie posiadamy broni — w tem sęk.
— O, panie Cyrus! odparł marynarz, troszkę dobrej woli!...
Nie podlegało wątpliwości, że marynarz wykreślił całkiem słowo „niemożliwość“ ze słownika używanego na wyspie Lincolna.
Przybywszy na Wielkę Terasę, osadnicy nasi skierowali swe kroki niezwłocznie ku owej kończynie jeziora, przy której istniał otwór dawnego upustu, otwór ten powinien się był obecnie znajdować ponad wodą. Ponieważ woda nie zaciekała już tam więcej, przeto możnaby było zapewne wejść do środka kanału odpływowego i zbadać wewnętrzną jego konstrukcję.