Po kilku minutach osadnicy dotarli do dolnego końca jeziora i jeden rzut oka przekonał ich, że cel został dopięty.
W istocie ukazał się im w granitowym brzegu jeziora, odkryty z pod wody otwór tak gorąco poszukiwany. Wąski szkarp, który odsłoniła opadająca woda, ułatwiał doń przystęp. Otwór ten posiadał około dwadzieścia stóp szerokości, lecz zato tylko dwie stopy wysokości. Podobnym był do otworu rynsztoków umieszczonych wzdłuż chodników. Nie łatwo by więc było wcisnąć się do niego. Ale Nab z Pencroffem chwycili za kilofy i w niespełna godzinę rozszerzyli go do należytych rozmiarów.
Wtedy inżynier zbliżywszy się do otworu przekonał się, że pochyłość stoków tego kanału odpływowego w górnej jego części nie wynosiła więcej jak trzydzieści do trzydziestu pięciu stopni. Można było zatem stąpać po nich i byle pochyłość w dalszym ciągu nie wzrastała, dotrzeć tym kanałem aż do samego poziomu morza. Jeśli zaś, co było wielce prawdopodobnem, wewnątrz tej masy granitowej istniała obszerniejsza pieczara, może by się dało nawet zrobić z niej jaki użytek.
— A zatem, panie Cyrus, nic nam nie przeszkadza! odezwał się marynarz, który rad był co rychlej zapuścić się w tajemnicze głębie tego podziemnego korytarza. Wszak Top nas wyprzedził!
— Dobrze, odparł inżynier. Lecz nie podobna nam iść po omacku. — Nab, pobiegnij wyciąć kilka żywicznych gałęzi.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.