Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

Top nie przestawał szczekać i ani prośby ani groźby nie zdołały go uciszyć.
— Musi tu być gdzieś szczelina lub otwór, przez który woda odpływała do morza — rzekł inżynier.
— W samej rzeczy — odparł Pencroff — strzeżmy się, by który z nas nie wpadł do niego.
— Poszukaj, Top, poszukaj! — zawołał Cyrus Smith.
Pies zachęcony temi słowami swego pana pobiegł na sam koniec pieczary i tu począł szczekać z podwójną zapalczywością.
Pospieszywszy za nim, ujrzeli w tem miejscu przy świetle pochodni otwór formalnej studni wydrążonej w granicie: Oczywiście tędy odpływała woda do morza, lecz nie był to już kurytarz skośny, po którym możnaby stąpać, lecz prostopadła studnia, w którą zapuszczać się było niepodobieństwem.
Nachylono pochodnie nad otworem, lecz nie można było niczego dostrzedz. Cyrus Smith odłamał palącą się gałązkę i rzucił ją w tę przepaść. Żywica, w skutek chyżości swego lotu jaśniejszym jeszcze buchnęła płomieniem i oświeciła wnętrze studni, mimo to nie było jeszcze nic widać. Wreszcie zagasł płomień z lekkim sykiem, co świadczyło, że gałęź wpadła do wody t. j. że dosięgła poziomu morza.
Inżynier obliczywszy czas jej spadania, oznaczył w przybliżeniu głębokość studni na dziewięćdziesiąt stóp.