dobry jego humor udzielał się także reszcie mieszkańców tego małego światka. Zaufanie jego do inżyniera nie miało granic i nic nie zdołało go w nim zachwiać. Przypisywał mu zdolność do wszystkiego i powodzenie we wszystkiem. Kwestja ubrania i obuwia — zaiste nader ważna — kwestja światła w długich nocach zimowych, uprawy urodzajnych części wyspy, przemiany roślinności dzikiej na sztucznie wyhodowaną, wszystko to wydawało mu się łatwem przy pomocy Cyrusa i we właściwym czasie. Marzył już o kanałach wodnych, ułatwiających przewóz ziemiopłodów, o eksploatacji kopalń i min podziemnych, o maszynach do rozmaitych wyrobów przemysłowych, ba, o kolejach żelaznych, tak jest o kolejach, które gęstą siecią miały kiedyś pokryć wyspę Lincolna.
Inżynier nie przeszkadzał mu w tych marzeniach i nie burzył tych zamków napowietrznych, jakie budowała fantazja dzielnego marynarza. Wiedział że ufność, łatwo udziela się drugim.
Uśmiechał się więc tylko, nie zdradzając żadnem słowem niepokoju, jaki w nim rozbudzała czasem myśl o przyszłości. W tej części Cichego Oceanu, zdala od szlaku, którym płyną okręty, słusznie można się było obawiać, że godzina wybawienia nigdy może dla nich nie nadejdzie. Więc tylko na siebie i tylko na własne siły mogli liczyć osadnicy nasi, odległość bowiem wyspy Lincolna od wszelkiego lądu była tak wielką, że puszczać się na los szczęścia w okrę-
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.