prosiłoby się je — odcinał się Pencroff tonem największej pewności.
Ale te groźne drapieżniki nie istniały wcale na wyspie, lub przynajmniej dotychczas się nie pokazywały.
Na wszelki jednak wypadek Pencroff i korespondent zajęli się urządzeniem wilczych dołów na Wielkiej Tarasie i w pobliżu lasu. Wedle zdania marynarza, każde zwierzę było pożądaną zdobyczą, i gryzoń czy drapieżnik, schwytany w nowo urządzoną zasadzkę, mógł się spodziewać dobrego przyjęcia w Granitowym Pałacu.
Co do owych zasadzek, konstrukcja ich była nadzwyczaj prostą: doły wykopane w ziemi, po nad niemi powała z gałęzi i ziół, ukrywająca otwór, wewnątrz jakaś przynęta, której zapach mógł przyciągnąć zwierzynę — otóż i wszystko. Należy wspomnieć także, że nie kopano tych dołów na chybił trafił, ale w pewnych, oznaczonych miejscach, kędy liczniejsze tropy wskazywały częste przechody czworonogów. Codziennie odwiedzano te zasadzki, i po trzykroć, w ciągu pierwszych dni, znaleziono w nich okazy tych „kulpesów,“ które osadnicy widzieli już na prawym brzegu Dziękczynnej.
— Ach! do kroćset! więc tylko same lisy w tym kraju!... — wykrzyknął Pencroff, po raz trzeci wydobywając jednego z tych nieboraków z dołu, kędy siedział z bardzo kiepską miną. Te bestje na nic się nie zdały!...
— Ależ przeciwnie — odpowiedział mu Gedeon Spilett. — Zdadzą się i one na coś!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.