— Ciekawym na co?
— Na wabika dla innych!
Korespondent miał słuszność i odtąd w dołach kładziono za przynętę zabite lisy.
Oprócz tego marynarz narobił także siatek, z włókien sitowia zwanego kurry, i było z nich więcej pożytku niż z dołów. Rzadko dzień przeszedł, ażeby nie schwytał się w nie jaki królik. Prawda tylko, że tym sposobem trzeba było jeść królika i wciąż królika, ale Nab umiał urozmaicać sosy do nich, biesiadnikom ani na myśl nie przychodziło się na to skarżyć.
Jednakże, raz czy dwa razy, w drugim tygodniu sierpnia, doły obdarzyły myśliwców innemi i użyteczniejszemi niż kulpesy zwierzętami. Było to kilka z owych dzików, które zauważano już w okolicach jeziora. Pencroff na ten raz nie potrzebował pytać się, czy ta zwierzyna jest jadalną. Można było to poznać odrazu, po jej podobieństwie do świni amerykańskiej i europejskiej.
— Ale to nie są bynajmniej świnie, uprzedzam cię, Pencroffie — rzekł do niego Harbert.
— Mój chłopcze — odrzekł Pencroff, pochylając się nad dołem i wyciągając za maleńki wyrostek, służący im za ogon, jednego z tych przedstawicieli rodziny gruboskórnych — pozwól mi wierzyć, że to świnie...
— Dla czego?
— Bo mi to sprawia przyjemność!
— Lubisz więc bardzo wieprzowinę?
— Lubię bardzo wieprzowinę i jej posiadacza — odparł marynarz — szczególniej za jego
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.