Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/316

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogły woda ani wicher — nie było najmniejszej obawy!
Przez czas tych kilku dni zamknięcia, osadnicy nie założyli rąk bezczynnie. Drzewa w deskach nie brakło w składzie, powoli więc skompletowano ruchomości stołami i krzesłami, mocnemi niewątpliwie, bo nie oszczędzano na nie materjału. Sprzęty te trochę przyciężkie, źle usprawiedliwiały swoją ogólną nazwę: „ruchomości,“ której głównym warunkiem jest łatwość przenoszenia z miejsca na miejsce, a jednakże były dumą Naba i Pencroffa, którzy nie byliby ich zamieniali na cacka wyrobu Boule’a.
Następnie osadnicy ze stolarzy zmienili się w koszykarzy, i wcale nie źle udawała im się ta nowa fabrykacja. Odkryli w kierunku owej wzniosłości, którą jezioro tworzyło na północy, obfitą łozinkę, kędy rosło mnóstwo purpurowej łozy. Przed porą dżdżystą, Harbert i Pencroff zebrali znaczną ilość tych pożytecznych krzewów i obecnie gałęzie ich, dobrze już przygotowane, mogły być ze skutkiem użyte. Pierwsze próby wypadły niekształtnie, ale dzięki zręczności i inteligencji robotników, naradzających się, przypominających sobie widziane wzory, współzawodniczących z sobą, kosze i koszyki najrozmaitszych rozmiarów powiększyły wkrótce inwentarz osady. Zaopatrzono w nie magazyn, a oprócz tego Nab poumieszczał w specjalnych koszykach swoje zbiory rhisomów, migdałów, szyszek sosnowych i korzeni smokownika.
W ciągu ostatniego tygodnia miesiąca sier-