Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

jemności i znaleźli doły najzupełniej nienaruszone. Żadne zwierzę w nie nie wpadło, a jednakże mnóstwo tropów znać było naokoło, szczególniej pomiędzy innemi ślady pazurów, wyraziście zarysowane. Harbert nie wahał się twierdzić, że jakiś mięsożernik z rodziny kotów przeszedł tędy. Okoliczność ta potwierdziła zdanie inżyniera o istnieniu na wyspie Lincolna zwierząt drapieżnych, niebezpiecznych. Niewątpliwie zamieszkiwały one zwykle gęste lasy Zachodniej Ręki, ale przyciśnięte głodem, zapędziły się aż do Wielkiej Tarasy. Kto wie, może zwęszyły mieszkańców Granitowego Pałacu?
— No, ale koniec końców cóż to za bestje? zapytał Pencroff.
— Tygrysy — odpowiedział Harbert.
— Myślałem, że te zwierzęta znajdują się tylko w krajach gorących?
— Na nowym lądzie — odrzekł młody chłopiec — spotkać je można od Meksyku do pampasów Buenos-Ayres. A ponieważ zaś wyspa Lincolna znajduje się prawie pod tąż samą szerokością, co prowincje La Platy, nic dziwnego tedy, że i tu trafiają się tygrysy.
— Dobrze!... będziemy się mieć na baczności — rzekł Pencroff.
Wśród tego, śnieg począł tajać pod wpływem temperatury, która się ogrzała. Deszcz zaczął padać i wnet, dzięki jego pomocy, śnieg znikł bez śladu. Pomimo brzydkiego powietrza, osadnicy odnowili swoje zapasy wszelkiego rodzaju: migdałów sosnowych, korzeni smokownika, rhizo-