Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

ogniu, który zarówno dobrze oddziaływał na pracowników, jak na substancję, nad którą pracowali, sok klonowy zamienił się w gęsty syrop. Syrop ten wylano w gliniane formy, wypalone poprzednio umyślnie ku temu w piecu kuchennym i mające kształt rozmaity. Nazajutrz, syrop oziębiony utworzył głowy i tabliczki. Był to cukier, koloru trochę czerwonawego, ale prawie przejrzysty i w smaku wyborny.
Zimno nie ustawało aż do połowy września i jeńcy Pałacu Granitowego poczęli już narzekać na długość swojej niewoli. Codzień prawie, próbowali wycieczek na zewnątrz, ale tylko na chwilę. Zresztą pracowali bezustanku nad urządzeniem i zaopatrzeniem we wszystko swego mieszkania. Przy pracy toczyła się pogawędka. Cyrus Smith pouczał swoich towarzyszy w tysiącu przedmiotach i objaśniał im szczególniej praktyczne zastosowania wiedzy.
Osadnicy nie mieli do rozporządzenia bibljoteki, ale inżynier był księgą, zawsze gotową, zawsze otwartą na potrzebnej stronicy, księgą, która rozstrzygała wszystkie ich wątpliwości, i którą często przeglądali. Tak czas mijał, nie przynosząc tym dzielnym ludziom najmniejszej trwogi o przyszłość.
Pora jednak już była ażeby to zamknięcie się skończyło. Wszyscy pragnęli, jeżeli już nie zupełnej pogody, to przynajmniej ustania tego nieznośnego zimna. Gdybyż przynajmniej mieli wystarczającą odzież, ile by byli zrobili wycieczek czy to do wzgórków piasczystych nad mo-