Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

kombinacyj. Przyzwyczajony iść jak najdalej po gruncie rzeczywistości naukowej, nie mógł sobie przebaczyć, że daje się pociągnąć w dziedzinę rzeczy dziwnych, prawie nadprzyrodzonych. Ale jakżeż można było pojąć, ażeby Top, jeden ztych psów rozsądnych, które nigdy nie marnowały czasu, szczekając na księżyc, parł się tak i rwał do tej przepaści, gdyby się w niej nie działo coś dla niego niepojętego? Postępowanie Topa intrygowało Cyrusa Smitha bardziej, aniżeli rozumnie przyznać się mógł sam przed sobą.
Bądź co bądź jednak, wrażeń swoich udzielił tylko Gedeonowi Spilett, uważając za zbyteczne wtajemniczać towarzyszy w mimowolne refleksje, wywołane okolicznością, która mogła być niczem więcej, jeno prostą psią fantazją Topa.
Wreszcie zimna ustały. Zaczęły się deszcze, ulewy ze śniegiem, ulewy z gradem, wiatry gwałtowne — ale wszystko to trwało nie długo.
Lody prysły, śniegi stopniały, — płaszczyzna, tarasa, wybrzeża Dziękczynnej i las stały się dostępnemi znowu. Powrót wiosny zachwycił mieszkańców Granitowego pałacu; wkrótce też przepędzali w nim tylko godziny snu i pożywienia.
Rozpoczęły się częste polowania w drugiej połowie września — co przywiodło Pencroffa do dopominania się z nową natarczywością o broń palną, którą, twierdził, że mu Cyrus Smith przyobiecał. Inżynier wiedząc dobrze, że bez specjalnych narzędzi będzie dlań niemożebną prawie