oto były dwa najważniejsze plany, do wykonania w czasie pory pogodnej.
Dla tego też, a przedewszystkiem w interesie tych przyszłych budowli, palącą było kwestją zbadanie całej nieznanej części wyspy Lincolna, to jest części pod temi wysokiemi lasami, rozciągającemi się na prawym brzegu Dziękczynnej, od jej ujścia aż do krańca półwyspu Wężowego, — a także i na całem wybrzeżu zachodniem. Ale na to potrzeba było stałej pogody, a więc najmniej miesiąc jeszcze czekać należało dla podjęcia takiej wyprawy z pożytkiem.
Oczekiwali osadnicy na tę chwilę z niecierpliwością, gdy nagle zaszedł wypadek, który podbudził jeszcze w nich dotychczasową żądzę zbadania w całości miejsca swego pobytu.
Było to 24. października. W ten dzień Pencroff wybrał się na obejrzenie połapek, które utrzymywał ciągle w porządku, zaopatrzone w przynętę. W jednej z nich znalazł troje zwierząt, niewątpliwie bardzo pożądanych dla kuchni. Była to samica pekari z dwoma maleńkiemi.
Pencroff powrócił do Granitowego pałacu, zachwycony swoją zdobyczą i za przybyciem, jak zawsze, głośno się chlubić nią zaczął.
— No, będziem wreszcie mieli wyborny objad, panie Cyrus — zawołał. I pan, panie Spilett, skosztujesz tego...
— Czemużby nie — rzekł korespondent — ale naprzód chciałbym wiedzieć — czego?
— Młodego prosiątka!
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.