podziwieniem. Wszystkie następstwa tego zdarzenia, tak ważnego pomimo pozornej drobnostkowości, przedstawiły się naraz ich umysłowi. Zaiste, nagłe pojawienie istoty nadprzyrodzonej nie byłoby ich żywiej poruszyło.
Cyrus Smith pierwszy, nie wahając się, streścił przypuszczenia, które fakt ten równie zadziwiający, jak niespodziewany, w duszach wszystkich musiał obudzić. Pochwyciwszy ziarnko śrótu, obrócił je na wszystkie strony, obmacał, trzymając pomiędzy wielkim a wskazującym palcem i wreszcie rzekł, zwracając się do Pencroffa.
— Czy możesz z pewnością twierdzić, że pekari raniony tem ziarnkiem śrótu miał zaledwie trzy miesiące?
— Tak jest, panie Cyrus, zaledwie — odpowiedział Pencroff. — Ssał jeszcze matkę, gdym go znalazł w dole.
— Dowodzi to więc — rzekł inżynier — że najwyżej przed trzema miesiącami padł wystrzał z broni palnej na wyspie Lincolna.
— I że jedno ziarnko ołowiu — dodał Gedeon Spilett — ugodziło, ale nie śmiertelnie, w to małe zwierzątko.
— Tak, to nie podlega wątpliwości — ciągnął dalej Cyrus Smith — a przypuszczenia, jakie można oprzeć na tym wypadku są następujące: albo wyspa ta była zamieszkaną przed naszem przybyciem, albo ludzie wylądowali na nią co najwięcej od trzech miesięcy. Znaleźliż się ci ludzie tutaj dobrowolnie, czy też wbrew swojej woli; przez proste wylądowanie, czy przez rozbicie?
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.