Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.

Kwestję tę dopiero kiedyś będzie można rozstrzygnąć. Co zaś do ich pochodzenia: czy to byli Europejczycy, czy Malajczykowie, wrogowie czy przyjaciele naszej rasy, nic nam nie daje podstawy do odgadnięcia tego; jak również nie wiemy, czy zamieszkują jeszcze tę wyspę, czy też ją opuścili. Wszystkie te kwestje jednak mają dla nas zbyt wielkie znaczenie, ażebyśmy dłużej co do nich pozostać mogli w wątpliwości.
— Nie!... sto razy nie! tysiąc razy nie! — wykrzyknął marynarz, podnosząc się od stołu. Nie ma innych ludzi oprócz nas na wyspie Lincolna! Cóż u djabła! Wyspa nie jest przecież tak wielka, gdyby więc była zamieszkaną, musielibyśmy byli już spostrzedz któregoś z mieszkańców!
— Istotnie, inaczej rzecz byłaby arcydziwną — rzekł Harbert.
— Ale o wiele jeszcze byłoby dziwniejszem, jak mi się zdaje — zauważył korespodent — gdyby ten mały pekarys ulągł się z ziarnkiem śrótu w ciele.
— Chyba że — odezwał się poważnie Nab — chyba że Pencroff miał już...
— Co?! — przerwał mu Pencroff. — No patrzajcież, więc jabym miał nosić, od jakich pięciu czy sześciu miesięcy ziarnko śrótu w szczęce, ani się tego nie domyślając. Ależ gdzieby ono siedziało? — dodał otwierając usta w ten sposób, iż odsłoniły trzydzieści dwa przepysznych zębów. Przyjrzyjno się dobrze, Nabie, a jeżeli znajdziesz