Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem silny i zręczny, pochwycił za pierwsze gałęzie, których położenie czyniło dosyć łatwem wdrapywanie się na drzewo, i w kilka chwil dostał się na szczyt, wysterczający nad tą niezmierną płaszczyzną zieleni, którą tworzyły zaokrąglone korony lasu.
Z tego wyniosłego punktu, można było objąć wzrokiem całą przestrzeń południową wyspy, od przylądka Ostrego Szponu do przylądka Wężowego w kierunku południowo-zachodnim. Na północo-zachód wznosiła się góra Franklina, zasłaniająca znaczną część widnokręgu.
Ale Harbert, z wysokości swego obserwatorjum, mógł rozejrzeć się szczególniej po tej nieznanej części wyspy, dającej lub mogącej dawać schronienie obcym, których obecność podejrzewano.
Młody chłopiec rozglądał się z najwyższą uwagą. Po morzu najprzód, ale nic na niem nie było widać. Żadnego żagla, ani na widnokręgu, ani w punktach sposobnych do wylądowania na wyspę. Ponieważ jednak gęstwina drzew zasłaniała w części wybrzeże, możebnem było, iż okręt, szczególniej zaś okręt pozbawiony ożaglowania, przybił blisko do lądu i tym sposobem był niewidzialnym dla Harberta.
W pośród lasu Zachodniej Ręki nic także nie było widać. Las ten tworzył nieprzebite sklepienie, wynoszące wiele mil kwadratowych, bez jednej polanki, bez najmniejszej rzedzizny. Niemożebną było nawet, iść w ślad za biegiem Dziękczynnej i rozpoznać punkt góry, zkąd ta rzeka