Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na pomoc, Nabie, na pomoc! — zawołał.
Nab przybiegł.
— Co za piękne zwierzę! — rzekł — ale jak sobie z niem poradzić....
— Nic łatwiejszego, Nabie, — odrzekł Harbert. Przewrócimy go na grzbiet i tym sposobem uciec już nam nie zdoła. Weź no oszczep i pomóż mi.
Płaz, czując niebezpieczeństwo cofnął się w swoją skorupę. Nie widać mu już było głowy, ani nóg i leżał nieruchomy, jak skała.
Tymczasem Harbert i Nab podłożyli okute drążki swoje pod mostek zwierzęcia i połączonemi siłami nie bez trudności zdołali je na grzbiet przewrócić. Żółw ten, długi na trzy stopy, musiał ważyć co najmniej czterysta funtów.
— Wybornie! — zawołał Nab, — otóż to będzie pociecha dla druha Pencroffa.
W istocie druh Pencroff musiałby się tem ucieszyć, ponieważ mięso tych żółwi, żywiących się ziołami, ma nadzwyczaj wyborny smak. W tej chwili powód tej przyszłej pociechy marynarza, pokazywał tylko główkę maleńką, spłaszczoną — ale bardzo rozszerzoną z tyłu przez wielkie zagłębienia skroniowe, ukryte pod kościstem sklepieniem.
— A teraz cóż poczniemy z tą naszą zwierzyną? — rzekł Nab. — Nie zdołamy jej przecież zaciągnąć aż do Granitowego Pałacu.
— To też zostawimy ją tutaj — odparł