Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hurra! — wrzasnął marynarz, nie wahając się tym sposobem uczcić własny swój tryumf. — Tą maszyną możemy opłynąć dokoła...
— Świat cały? — zapytał Gedeon Spilett.
— Nie, wyspę. Kilka kamyków na spód jako balast, jeden maszt na przodzie i kawałek żagla, który nam kiedyś sfabrykuje pan Cyrus, a zajedziemy daleko! Hola! panie Cyrus, i pan, panie Spilett, i ty Harbercie, i ty Nabie, cóż-to nie spróbujecie nowego statku? Tam do djabła, wszak trzeba się przekonać, czy uniesie nas pięciu!
W samej rzeczy należało się o tem przekonać. Pencroff za jednem poruszeniem steru przybił z czółnem do brzegu przez wąski przesmyk pomiędzy skałami. Postanowiono tego samego dnia jeszcze odbyć próbę z czółnem, puściwszy się wzdłuż brzegów morza aż do pierwszego zakrętu, gdzie się kończył południowy łańcuch skał.
W chwili gdy wsiadali do czółna, Nab zawołał:
— Ależ nie szpetnie zamaka twój okręt, Pencroffie!
— To nic — odparł marynarz. — Drzewo musi wprzód wodą nasiąknąć. Za dwa dni to przejdzie, a łódź nasza nie będzie miała w sobie tyle wody, ile jej jest u pijaka w żołądku. Wsiadajcie!
Wsiedli więc wszyscy a Pencroff wypłynął na pełne morze. Pogoda [była] przepyszna, morze tak spokojne jak gdyby wody jego ujęte były