tków rozbitego statku, ani żadnego okrętu z żaglami.
A jednak nie było najmniejszej wątpliwości, że jakiś okręt musiał się rozbić w pobliżu. Może nawet wypadek ten miał jaką styczność z owem znalezionem ziarnkiem śrótu? Może obcy jacy przybysze wylądowali w innej stronie wyspy? Może się tam jeszcze znajdowali dotychczas? Oczywiście jednak nasunęła się osadnikom naszym odrazu uwaga, że przybyszami tymi nie mogli być rozbójnicy malajscy, skrzynia bowiem wskazywała zbyt jasno swe pochodzenie amerykańskie lub europejskie.
Osadnicy nasi zgromadzili się wszyscy dokoła skrzyni, która była pięć stóp długą, a trzy stopy szeroką. Zrobioną była z dębiny, bardzo starannie ze wszystkich stron zamkniętą, obciągniętą grubą skórą a pobitą mosiężnemi gwoździami. Obie brzuchate beczułki, zamknięte hermetycznie, które jednak za pierwszem uderzeniem okazały się próżnemi, przymocowane były do niej zapomocą tęgich powrozów zawiązanych w węzły, które Pencroff poznał odrazu jako „węzły marynarskie.“ Skrzynia zdawała się znajdować w zupełnie dobrym stanie, co tłumaczył dostatecznie fakt, że wyrzuconą została na brzeg piasczysty, a nie na rafy. Przypatrzywszy się jej bliżej, można było nawet twierdzić z pewnością, że dopiero od niedawna znajdowała się w wodzie i świeżo przybiła do brzegu. Woda, jak się zdawało, nie musiała wkraść się do środka, a przedmioty zawarte w niej musiały być zupełnie nietknięte.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.