Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

nowemi, podczas gdy drugie wymagały sztucznych kapsli, których zapas przy częstem używaniu prędko mógł się wyczerpać. Mimo to wzięli także ze sobą jeden karabin i kilka gotowych nabojów. Trzeba było także wziąć ze sobą pewien zapas prochu, którego w obu beczułkach mieściło się około pięćdziesiąt funtów, inżynier jednak miał nadzieję, że uda mu się sfabrykować rodzaj masy eksplodującej, przez co możnaby było proch zaoszczędzić. Prócz broni palnej wzięto także pięć kordelasów, opatrzonych skórzanemi pochwami. Tak opatrzeni i uzbrojeni mogli się osadnicy nasi zapuścić w głąb tych nieprzejrzanych borów, z pewną otuchą, że w każdym razie potrafią dać sobie radę.
Zbytecznem byłoby dodawać, że Pencroff, Harbert i Nab, widząc się tak uzbrojonymi, znaleźli się u kresu swych marzeń, chociaż Cyrus Schmith wymógł na nich obietnicę, że ani jednego strzału nie dadzą na wiatr.
O godzinie szóstej z rana pchnięto czółno na morze. Zabrali w niem miejsce wszyscy, nie wyjmując Topa i popłynęli ku ujściu Dziękczynnej.
Morze dopiero od pół godziny poczęło się podnosić. Mieli zatem przed sobą jeszcze kilka godzin przypływu, z których należało korzystać, później bowiem, podczas odpływu musieliby płynąć przeciw prądowi, coby znacznie utrudniało żeglugę. Przypływ był już dość silny, za trzy dni bowiem przypadała pełnia księżyca, a czółno, które trzeba było tylko utrzymywać w prądzie