Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.2.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeki, mknęło chyżo między oboma stromemi brzegami, bez popychania go wiosłami.
W kilku minutach przybili podróżnicy nasi do kolana, które tworzyła Dziękczynna, właśnie do owego rogu, w którym Pencroff siedm miesięcy przedtem sporządził był pierwszy spław drzewa.
Po za tym dość spiczastym zakrętem, rzeka, zaokrąglając się, pędziła ukośnie w południowo-zachodnim kierunku, pod cieniem olbrzymich drzew szyszkowych, lśniących wieczną zielenią.
Brzegi Dziękczynnej przedstawiały widok cudowny. Cyrus Schmith z towarzyszami swoimi mogli tylko podziwiać owe cudne efekta, jakie natura wydobywa tak łatwo za pomocą wody i drzew. W miarę jak płynęli coraz dalej, zmieniały się przed ich oczyma rodzaje leśnych obrazów. Na prawym brzegu rzeki piętrzyły się amfiteatralnie przepyszne „ulmacae“, owe drogocenne wiązy, tak poszukiwane przez budowniczych, a posiadające własność długiego utrzymywania się w wodzie. Dalej liczne grupy drzew należących do tej samej klasy, między innemi obrostnice rodzące migdały, z których wyrabia się oliwę nader użyteczną. Dalej zauważył Harbert kilka „lardizabalów“, których giętkie gałęzie wymoczone w wodzie, nadają się na tęgie powrozy, tudzież dwa lub trzy pnie drzew hebanowych, pięknego czarnego koloru, dziwacznie żyłkowanego.
Od czasu do czasu, w miejscach gdzie łatwiej było wydobyć się na brzeg, zatrzymywało się czółno. Wówczas Gedeon Spilett, Harbert